XAVI
- Xavi... I na co ty
czekasz? - westchnął Gerard, a ja spojrzałem na niego pytająco.
- W sensie? - uniosłem
brew.
- W sensie dlaczego
jeszcze nie poprosiłeś Shell żeby zagrała chwilę twoją
dziewczynę? Sam mówiłeś, że żadna nie podoba się twojej
ciotce, więc niewiele tracisz - odezwał się Cesc. - Jedno
spotkanie i będziesz wiedział, że przynajmniej próbowałeś, nie?
- Później znajdziemy ci
kolejną - zaśmiał się Pinto.
- Jesteście jak... -
zacząłem.
- Wrzody na tyłku? -
wtrącił Jordi.
- Miałem powiedzieć, że
jak rzepy uczepione do psiego ogona, ale takie określenie też może
być - stwierdziłem.
- Oj Xavi, po prostu się
o ciebie troszczymy - wyszczerzył się Gerard. - A ty tak po prostu
odrzucasz naszą pomocną dłoń! - dodał.
- Hej, nie poproszę Shell
żeby została moją fikcyjną dziewczynę! - oburzyłem się.
- A złożysz się? -
środkowy obrońca uniósł powiekę.
- Nie, Pique. Nie będę
się o nic zakładał, szczególnie nie z tobą! - wstałem, ponieważ
poczułem nagłą potrzebę udania się do toalety.
- O! Odważyłeś się!
Brawa dla Hernandeza - zaśmiał się Messi.
- Nie, Leo. Mam zamiar iść
do toalety! Myślę, że chyba nie chcesz mi tam towarzyszyć -
zaśmiałem się.
- Xavi, noo! - jęknął
Cesc. - Nie możesz tak po prostu jej o to zapytać? Jest idealna jak
na tę rolę!
- Nasz el capitano tchórzy
- wyszczerzył się Gerard. O nie! Pique trafił w czuły punkt! No
ej, nie jestem tchórzem! - Gdak, gdak, gdak! - zaśmiał się
obrońca.
- Gerard, ogarnij się!
Wcale nie tchórzę, jeżeli tak bardzo chcecie to pójdę i zapytam
- spojrzałem po nich, a oni zrobili nieco zdziwione miny.
- Tak, chcemy - odparł
poważnie Jordi. Muszę wspominać o tym, że w duchu myślałem, że
mi odpuszczą?
- Emmm, okej - mruknąłem
i usłyszałem jak tamci schodzą po schodach.
- Miłego wieczoru! -
usłyszeliśmy, gdy dziewczyna była już przy drzwiach.
- Shell, poczekaj chwilkę
- wypadłem z salonu, a ona otwierając już drzwi, spojrzała na
mnie pytająco. - Możemy porozmawiać? - zapytałem i wtedy
zauważyłem, że stoi za mną Andres.
- No to ja może wrócę
do chłopaków - wskazał na wejście do salonu, a był lekko
zmieszany. Spojrzał jeszcze raz na Shelley i na mnie, po czym
zniknął w pomieszczeniu.
- Chyba tak - zmarszczyła
czoło.
- Więc odprowadzę cię
do samochodu, może być? - zaproponowałem, a ona przytaknęła.
Oboje wyszliśmy z domu i bardzo powolnym krokiem ruszyliśmy w
stronę podjazdu przed bramą. - Chodzi o to... - podrapałem się po
podbródku. - Głupia sprawa.
- Związana z tym
przepytywaniem przez resztę? - zapytała.
- Tak, właśnie -
skinąłem głową. - Chodzi o moją ciotkę - teraz podrapałem się
po głowie. Ja zabiję kiedyś ich wszystkich jeżeli będą mi kazać
znów być w takiej sytuacji! - Można powiedzieć, że bardzo liczy
na to żebym kogoś miał, ale muszę przyznać, że jest mi dobrze
samemu - mówiłem. - Dziś wylądowała w szpitalu i z rozpędu
powiedziałem, że się z kimś spotykam - wydusiłem, wypuszczając
z siebie całe powietrze.
- I niech zgadnę,
skłamałeś?
- I dlatego ta cała
szopka. Uparli się, że znajdą dla mnie idealną kandydatkę, którą
mógłbym jej przedstawić, na jakiś czas. Ona i tak nie akceptuje
żadnej mojej partnerki, więc... No i wtedy weszłaś ty -
skończyłem i spojrzałem na nią.
- Mam rozumieć, że
prosisz mnie o pomoc? Żebym została twoją podstawioną dziewczyną?
- przystanęła, bo dotarliśmy już pod jej samochód.
- Tak jakby - powiedziałem
niepewnie, a ona cicho się zaśmiała.
- Nie uważasz, że to
trochę zabawne? Nie możesz po prostu powiedzieć ciotce prawdy?
- Shell, nie znasz jej -
pokręciłem energicznie głową, a ona uniosła jedną brew. - Tylko
jedno spotkanie, obiecuję.
- Xavi, to mi przypomina
takie sytuacje z filmów dla nastolatków, naprawdę - uśmiechnęła
się.
- Tak, wiem, te lata dawno
minęły - przewrócił oczami. - Ale sam nie myślałem, że wplącze
się w coś takiego. Shell, pomożesz mi? - spróbowałem zrobić
minę na wzór tego rudego kota ze Shreka.
- Musze na to teraz
odpowiedzieć? - zapytała, układając sukienkę Anny na tylnym
siedzeniu.
- Nie, oczywiście, że
nie od razu - zareagowałem od razu.
- Więc dam ci znać gdy
wrócę od rodziców, dobrze?
- Okej - pokiwałem
głową.
- Więc powodzenia i
dobranoc - odparła z lekkim uśmiechem i obeszła swój samochód.
- Dobranoc - powiedziałem,
a ona wsiadła do auta, odpaliła silnik i odjechała. Zrobiłem w
tył zwrot i ruszyłem z powrotem do domu Andresa. Spojrzałem w okno
od salonu i... Firanka latała w te i wewte, a oni uciekali od
okna... Dzieci! Wszedłem do domu i od razu skierowałem się do
salonu. Oparłem się o framugę i spojrzałem na nich.
- I jak? Zgodziła się?!
- zapytał Gerard.
- No, więc... - zacząłem.
- Ale zanim... Błagam was, tak na przyszłość - spojrzałem na
Jordiego. - Na razie ciebie to nie dotyczy - skinąłem głową. -
Jeżeli macie zamiar podglądać swoje dzieci przez okno, to nauczcie
się to robić odrobinę dyskretniej, dobrze?
- Dobrze, tatooo -
przeciągnął Cesc. - Mów jak rozmowa z Shell!
- Powiedziała, że się
zastanowi, tyle! I koniec tego tematu na dziś, jasne? - spojrzałem
po nich, a oni niechętnie się zgodzili.
SHELLEY
Wjeżdżając do
rodzinnego miasta od razu poczułam się jak w domu. Po drodze
oczywiście minęłam boisko, gdzie właśnie biegało po nim z piłką
kilku małych chłopców, a jeszcze niedawno ja sama trenowałam tam
drużynę juniorów. Z jednej strony szkoda, że się rozpadła, a z
drugiej... Gdyby się nie rozpadła, nie dostałabym pracy w
Barcelonie, z której naprawdę jestem zadowolona.
Zatrzymałam samochód najpierw
przed rodzinnym domem Anny i podrzuciłam jej sukienkę, później
zajechałam pod dom rodziców i zostawiłam samochód w cieniu
wysokiego drzewa, czyli tam gdzie zawsze. Wysiadłam i auta i
zabrałam swoją torbę, ruszyłam w stronę budynku, a po drodze
przydreptał do mnie gruby, rudy kot, ulubieniec mojej mamy.
Osobiście nie cierpię kotów, ale ona ma do nich słabość. Jedyna
w tym domu!
Wyskoczyłam po kilku schodkach i
wpadłam do środka. Było cicho, bardzo cicho. Sobota, przed
południem, więc pewnie rodzice są na zakupach, Dominic śpi, a
Mateo jest w pracy.
- Halo! Jest ktoś?! -
zawołałam, zostawiając torbę w korytarzu.
- W kuchni! - usłyszałam
głos bratowej. Uśmiechnęłam się i od razu tam ruszyłam.
Zobaczyłam niewysoką blondynkę, która sprzątała blat.
- Tradycyjna sobota? -
zaśmiałam się i usiadłam na krześle przy stole, a ona pokiwała
głową. - Czyli Dom śpi?
- To przecież śpioch, a
ostatnio wywiesił na drzwiach swojego pokoju "W razie pożaru,
nie budzić, przenieść w bezpieczne miejsce" - akcentowała
Carol.
- To jest kretyn, a nie
śpioch - pokręciłam głową. - Zobaczysz, zaraz wstanie i będzie
z nami sprzątał! W końcu później ma się zjechać pół rodziny!
- powiedziałam i ruszyłam w stronę schodów na piętro. Od razu
uderzyłam na prawo do pokoju młodszego brata, który faktycznie
miał na drzwiach kartkę z napisem, który chwilkę temu
wyrecytowała Carolina. Oczywiście gdy weszłam, Dominic leżał
zakopany w pościeli pośród tradycyjnego bałaganu. - Pobudka!
Dochodzi jedenasta! - zawołałam i zdarłam z niego kołdrę.
- Ooo, siostrzyczka
przyjechała - zaśmiał się pod nosem. - Ale jest weekend, a wtedy
jedenasta to dla mnie środek nocy, wiesz? - nakrył głowę
poduszką.
- Mało mnie to obchodzi -
odsunęłam rolety w jego oknach. - Masz dziesięć minut, inaczej
zastosuje to co zwykle - zawołałam i wyszłam z jego pokoju.
Słyszałam tylko jak się od razu zerwał. No tak, po raz enty już
chyba nie chciał mieć mokrego materaca. Na początku go tylko
straszyłam, że wyleję na niego wiadro wody, a później przestałam
straszyć, a zaczęłam działać!
W salonie zrobiło się tłoczno i
naprawdę głośno. Każdy rozmawiał z każdym, żeby to nie nazwać
przekrzykiwaniem... Moi rodzice, ja, Dominic, Mateo z Caroliną,
Valeria z Anna i jej rodzice oraz znienawidzona przez naszą trójkę
siostra mamy wraz z mężem, ich córką, która przyjechała ze
swoim mężem i ich trzyletnim synkiem. Ja ani moi bracia nie lubili
jej, ponieważ zawsze uważała się za lepszą i kim to ona nie
jest. Ojciec musiał ją znosić ze względu na mamę, ale my gdy
tylko mogliśmy, ulatnialiśmy się z domu przed jej przyjazdem. Ja
najczęściej do Anny albo na boisko.
W pewnym momencie zaczęłam zbierać brudne naczynia ze stołu i znosić je do kuchni. Anna zaoferowała się, że mi pomoże. Włożyłyśmy wszystko do zmywarki i zostałyśmy tam chwilę.
- W końcu chwila oddechu - westchnęłam i usiadłam na blacie.
- Aż tak źle? - zachichotała i usiadła na krześle. - Ja też mam chwilę, bo Valeria bawi się z małym Tonym.
- Ukochana ciociunia magluje teraz chłopaków. Założę się, że jak tylko tam wrócimy to zacznie mnie o wszystko wypytywać - przewróciłam oczami. - Chociaż... - zaśmiałam się. - Zatka ją informacja o tym gdzie pracuję - wyszczerzyłam się.
- Racja! I już masz powód do domy. A mów co tam się działo w Barcelonie ostatnio?
- Nic takiego, prócz tego, że gdy wpadłam po twoją sukienkę to miałaś w domu pełno facetów.
- Nic w tym nadzwyczajnego, że Andres wykorzystuje pusty dom i zaprasza kolegów - uśmiechnęła się.
- No dobrze, ale ich tematy były naprawdę dziwne!
- Shell, w końcu to faceci.
- Szukali dla Xaviego fikcyjnej dziewczyny - dodałam.
- Co?! - otworzyła szerzej oczy i po chwili zaczęła się śmiać.
- Podobno jakaś jego ciotka wylądowała w szpitalu i na szybko szukają kogoś dla niego. Wszyscy uparli się na mnie!
- Angelica w szpitalu? Wow - dziwiła się Ortiz. - Zgodziłaś się? - uśmiechnęła się szeroko.
- To znaczy, na początku ich wyśmiałam, a później gdy Xavi za mną wyleciał i sam o to zapytał, powiedziałam mu, że się zastanowię.
- Było się zgodzić! Xavi to świetny facet, a poza tym wisisz mu przysługę za szachy. Jego ciotka jest naprawdę wybredna co do partnerek Xaviego.
- Ale co ma piernik do wiatraka? To ciotka! Gdyby to była jego matka to jeszcze rozumiem, ale ciotka? - mówiłam. Nie rozumiałam tego, naprawdę!
- Shell, weź to drugie wino - w progu pojawił się mój starszy braciszek.
- Później jeszcze o tym porozmawiamy - uśmiechnęła się Anna, a ja zabrałam butelkę. Obie wróciłyśmy do dużego pokoju i usiadłyśmy z wszystkimi.
- Shelley, gdzie to uciekłaś? - zapytała słodko ukochana ciocia. Skąd ja to wiedziałam?
- Byłyśmy w kuchni - odpowiedziałam.
- No to może opowiedz coś? Rodzice coś tu wspominali, że wyjechałaś do Barcelony za pracą.
- I nie dałaś mi skończyć, droga Mariso, bo miałem powiedzieć, że została trenerem w FC Barcelonie - wtrącił tata.
- Naprawdę?! - zapytał głośno wujek razem ze swoim zięciem. Widziałam uśmieszki moich braci i to jak przybijają sobie piątkę pod stołem.
- Jestem drugim trenerem młodszej grupy - dodałam z dumą.
- To wspaniale - znów głos zabrała ciotka. - A mów jak tam te sprawy? Masz kogoś?
- N... - zaczęłam, ale poczułam jak przyjaciółka kopie mnie w kostkę.
- Naturalnie - zaśmiała się Anna. - W końcu jeden zdołał ją usidlić.
- Shell i nic nie mówiłaś?! - zawołała moja mama, a ja poczułam, że robię się czerwona. Spojrzałam wrogo na Annę, która nadal się uśmiechała.
- Miałam wam dziś powiedzieć - mruknęłam. Anna, wielkie dzięki!
- Czemu z nim nie przyjechałaś? - zapytała Carol.
- Jest bardzo zapracowany, ale to wspaniały człowiek - wyręczyła mnie Ortiz.
- Następnym razem ma przyjechać z tobą - zarządził tato. - Musimy go poznać!
- Na pewno przyjedzie - uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam wymownie na przyjaciółkę. Gdyby nie jej stan... Anna, nie żyjesz!
W pewnym momencie zaczęłam zbierać brudne naczynia ze stołu i znosić je do kuchni. Anna zaoferowała się, że mi pomoże. Włożyłyśmy wszystko do zmywarki i zostałyśmy tam chwilę.
- W końcu chwila oddechu - westchnęłam i usiadłam na blacie.
- Aż tak źle? - zachichotała i usiadła na krześle. - Ja też mam chwilę, bo Valeria bawi się z małym Tonym.
- Ukochana ciociunia magluje teraz chłopaków. Założę się, że jak tylko tam wrócimy to zacznie mnie o wszystko wypytywać - przewróciłam oczami. - Chociaż... - zaśmiałam się. - Zatka ją informacja o tym gdzie pracuję - wyszczerzyłam się.
- Racja! I już masz powód do domy. A mów co tam się działo w Barcelonie ostatnio?
- Nic takiego, prócz tego, że gdy wpadłam po twoją sukienkę to miałaś w domu pełno facetów.
- Nic w tym nadzwyczajnego, że Andres wykorzystuje pusty dom i zaprasza kolegów - uśmiechnęła się.
- No dobrze, ale ich tematy były naprawdę dziwne!
- Shell, w końcu to faceci.
- Szukali dla Xaviego fikcyjnej dziewczyny - dodałam.
- Co?! - otworzyła szerzej oczy i po chwili zaczęła się śmiać.
- Podobno jakaś jego ciotka wylądowała w szpitalu i na szybko szukają kogoś dla niego. Wszyscy uparli się na mnie!
- Angelica w szpitalu? Wow - dziwiła się Ortiz. - Zgodziłaś się? - uśmiechnęła się szeroko.
- To znaczy, na początku ich wyśmiałam, a później gdy Xavi za mną wyleciał i sam o to zapytał, powiedziałam mu, że się zastanowię.
- Było się zgodzić! Xavi to świetny facet, a poza tym wisisz mu przysługę za szachy. Jego ciotka jest naprawdę wybredna co do partnerek Xaviego.
- Ale co ma piernik do wiatraka? To ciotka! Gdyby to była jego matka to jeszcze rozumiem, ale ciotka? - mówiłam. Nie rozumiałam tego, naprawdę!
- Shell, weź to drugie wino - w progu pojawił się mój starszy braciszek.
- Później jeszcze o tym porozmawiamy - uśmiechnęła się Anna, a ja zabrałam butelkę. Obie wróciłyśmy do dużego pokoju i usiadłyśmy z wszystkimi.
- Shelley, gdzie to uciekłaś? - zapytała słodko ukochana ciocia. Skąd ja to wiedziałam?
- Byłyśmy w kuchni - odpowiedziałam.
- No to może opowiedz coś? Rodzice coś tu wspominali, że wyjechałaś do Barcelony za pracą.
- I nie dałaś mi skończyć, droga Mariso, bo miałem powiedzieć, że została trenerem w FC Barcelonie - wtrącił tata.
- Naprawdę?! - zapytał głośno wujek razem ze swoim zięciem. Widziałam uśmieszki moich braci i to jak przybijają sobie piątkę pod stołem.
- Jestem drugim trenerem młodszej grupy - dodałam z dumą.
- To wspaniale - znów głos zabrała ciotka. - A mów jak tam te sprawy? Masz kogoś?
- N... - zaczęłam, ale poczułam jak przyjaciółka kopie mnie w kostkę.
- Naturalnie - zaśmiała się Anna. - W końcu jeden zdołał ją usidlić.
- Shell i nic nie mówiłaś?! - zawołała moja mama, a ja poczułam, że robię się czerwona. Spojrzałam wrogo na Annę, która nadal się uśmiechała.
- Miałam wam dziś powiedzieć - mruknęłam. Anna, wielkie dzięki!
- Czemu z nim nie przyjechałaś? - zapytała Carol.
- Jest bardzo zapracowany, ale to wspaniały człowiek - wyręczyła mnie Ortiz.
- Następnym razem ma przyjechać z tobą - zarządził tato. - Musimy go poznać!
- Na pewno przyjedzie - uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam wymownie na przyjaciółkę. Gdyby nie jej stan... Anna, nie żyjesz!