XAVI
Wychodziliśmy wszyscy z szatni,
jak co dzień. Znam już tę drogę na pamięć. Mógłbym iść tędy
z przepaską na oczach, a i tak wiedziałbym gdzie jest schodek czy w
które drzwi wejść. Te lata robią swoje.
Kroczyłem razem z Jordim i Pedro, z
którymi rozstałem się dopiero przy swoim samochodzie. Wtedy
dogonił mnie Andres.
- Xavi, poczekaj -
zatrzymał mnie gdy miałem wsiadać do auta.
- Co tam? -
zainteresowałem się, wrzucając torbę na miejsce pasażera.
- Pomyśleliśmy z Anną,
że może wpadniesz wieczorem. Posiedzielibyśmy, a i Valeria
stęskniła się za wujkiem Xavim - zaśmiał się.
- Czemu nie - kiwnąłem
głową. - To o której mam się wstawić?
- Dziewiętnasta? Anna
powiedziała, że przygotuje kolacje.
- Okej, będę -
uśmiechnąłem się do niego.
- Do zobaczenia - zawołał
i odszedł do swojego rodzinnego samochodu. Odpalając silnik
zobaczyłem nadchodzącą Shell z kilkoma chłopakami z Barcy B.
Pomachała Andresowi, a ten jej odmachał. Odłączyła się od
grupki i przystanęła przy niebieskim audi. Wsiadła i od razu
odpaliła silnik. Bez zastanowienia wyjechała z miejsca parkingowego
do wyjazdu, a mi przed oczami stanęła niefortunna scena, kiedy to
spotkanie w parku wypadło nie tak jak miało wypaść. Stałem tam z
nią, z plączącym się językiem. Praktycznie sam ją zaczepiłem,
a później uciekłem, nie wiedząc co właściwie robiłem.
Minęła osiemnasta, a ja zacząłem
się zbierać do wyjścia. Ubrany w jeansy i czarny T-shirt z
nadrukiem, zabrałem wino, które kupiłem na tę okazję oraz
małego, pluszowego pieska dla Valerii i wyszedłem z domu. Przy
bramie stała już taksówka, którą wcześniej zamówiłem. Jeżeli
mamy pić to wino, to raczej nie powinienem prowadzić. Wsiadłem do
niej i podałem adres przyjaciela taksówkarzowi. Na miejscu byłem
przed samą siódmą. Zapłaciłem kierowcy i wysiadłem. Wszedłem
na posesję Iniesty i zobaczyłem na podjeździe niebieski samochód.
Czyli Shell też tutaj jest? Stanąłem przed drzwiami i nacisnąłem
na guzik z dzwonkiem. Po chwili drzwi otworzył mi mężczyzna z
dziewczynką na rękach. Pomimo tego, że rano się widzieliśmy,
uścisnąłem jego dłoń i zmierzwiłem włosy na główce Valerii i
wyjąłem zza siebie pluszaka, dając jej go.
- Ile razy mam ci
powtarzać, że za bardzo rozpieszczasz moją córkę? - zaśmiał
się przyjaciel i postawił małą na ziemię, ta od pobiegła do
salonu, by obejrzeć prezent. Zawsze gdy przychodziłem, coś dla
niej miałem. Będzie większa to z małych pluszaczków przerzucę
się na lizaki i wafelki.
- Do znudzenia - pokazałem
mu język i weszliśmy do dużego pokoju.
- Jest jeszcze Shell -
powiedział Andres. - Kończą z kolacją.
- To ja może pójdę się
przywitać - oznajmiłem i odbiłem z powrotem, by zawitać do ich
kuchni. - Cześć - zawołałem radośnie i wtedy obie zwróciły na
mnie uwagę. Anna od razu do mnie podeszła i ucałowała w policzek,
a Shell się tylko lekko uśmiechnęła, odpowiedziałem jej tym
samym.
Po kolacji Valeria od razu poszła
spać, a my siedzieliśmy w salonie pijąc po woli wino, które
przyniosłem, oczywiście Annie przysługiwał soczek, ale i tak
podkradła kilka małych łyków od Andresa, rozmawialiśmy, trochę
się śmialiśmy. Dziewczyny siedziały razem na jednej kanapie, a my
na dwóch fotelach, naprzecie nich. W pewnym momencie Ortiz chwyciła
już za pustą butelkę po winie i położyła ją na stoliku, tak że
szyjka wskazywała na mnie i na Inieste.
- Pamiętasz? - zaśmiała
się do Shelley, a tamta energicznie pokiwała głową, uśmiechając
się szeroko. Oboje z Andresem popatrzyliśmy na nie pytająco.
- A jaśniej? - uniosłem
brew.
- Gdy Anna była w szkole
średniej... - zaczęła pani trener.
- Praktycznie ją
kończyłam, ty zaczynałaś - wtrąciła.
- No tak, sorry! Wszyscy
mieli mnie za gówniarza - zaśmiała się, a ja oniemiałem, bo
myślałem, że jest jeszcze młodsza... Przynajmniej tak wygląda! -
No, ale byłyśmy raz razem na takiej domówce u znajomych.
Oczywiście był tam mój starszy braciszek, by nas pilnować -
mówiła, nadal się śmiejąc. - No i była tam taka jedna
dziewczyna, której strasznie podobał się gospodarz i jak już się
przerzedziło, zostało nas kilka dziewczyn, kilku chłopaków i
właśnie ta dziewczyna w imieniu nas wszystkich, wyzwała chłopaków,
właśnie w taki sposób - wskazała na leżącą butelkę. - Z
naszej strony pada jedno pytanie, na które obaj kolejno odpowiadacie
no i vice versa - wytłumaczyła.
- Okej - zamyślił się
Andres. - Słuchamy pytania - uwięził w nich wzrok.
- Wasza pierwsza myśl,
gdy zobaczyliście nas po raz pierwszy - wyszczerzyła się żona
mojego przyjaciela.
- Anna, dobrze wiesz, że
powaliłaś mnie na kolana - zaśmiał się młodszy. - A gdy
przedstawiłaś mi Shell, uznałem, że jest miłą dziewczyną,
jedną z niewielu, miłośniczką piłki nożnej - dodał. - Teraz ty
- spojrzał na mnie roześmiany. Teraz ja mam myśleć co powiedzieć,
tak?
- No więc - poprawiłem
się na fotelu. - Powiedziałyście, że gdy Anna kończyła szkołę,
ty Shell ją zaczynałaś, a ja byłem święcie przekonany, że
jesteś jeszcze młodsza - przyznałem.
- Uznam to za komplement -
zachichotała. - Myślę, że gdybym była młodsza, gorzej by było
z dostaniem mojego stanowiska - dodała i upiła łyk wina. - Mam 25
lat.
- Teraz odbijamy pytanie -
powiedział Iniesta i odkręcił butelkę by szyjka teraz wskazywała
na damską część.
- Moja pierwsza myśl gdy
po raz pierwszy zobaczyłam Andresa - poprawiła się, odkaszlując
charakterystycznie. - Przystojniak, ale ciekawe czy jest kolejnym
zadufanym facetem, który myśli, że wszystko może - zaśmiała
się.
- Tak, to już słyszałem
- Andres przewrócił oczami.
- No, a Xaviego na
początku miałam za poważnego i za oazę spokoju. Z biegiem czasu
dowiedziałam się, że to tylko wersja oficjalna jego osoby -
skinęła głową.
- Poznając Andresa to w
ogóle byłam podekscytowana, bo w końcu to piłkarz FC Barcelony,
no a Ciebie - Shell spojrzała na mnie. - Po raz pierwszy zobaczyłam
z bardzo daleka, z trybun. Miałam wtedy całe dziesięć lat i byłam
z braćmi i ojcem na meczu, gdy debiutowałeś. Ale potem byłam na
ciebie zła - powiedziała pewnie.
- Zła? - zmarszczyłem
czoło.
- Tak, bo po meczu
podpisałeś koszulkę jakiemuś chłopcu, który stał obok, a mojej
już nie, więc sobie wyraźnie przekichałeś wtedy u
dziesięcioletniej fanki - zaśmiała się. - Obiecałam sobie wtedy,
że nigdy ci tego nie wybaczę - dodała i upiła łyk wina.
- Wpędzasz mnie w
kompleksy - zaśmiałem się. - Będziesz musiała wybaczyć
staruszkowi - dodałem.
- Jaki z ciebie staruszek,
Xavi? - Anna spojrzała na mnie.
- W porównaniu z Shell,
na pewno - zaśmiałem się. Młodsza tylko uśmiechnęła się
lekko, spuszczając wzrok.
Od pytania, do pytania, w pewnym
momencie usłyszałem jak Shelley nazywa się mistrzynią gry w
szachy.
- O nie, nie, nie, nie -
zaśmiałem się. - Nie możesz być mistrzynią, bo mistrz siedzi
naprzeciw ciebie - powiedziałem pewnie.
- Nie, Hernandez -
pokiwała palcem. - Mistrzem możesz sobie zostać na boisku, ten
tytuł musisz pozostawić mnie! Mój ojciec zawsze gdy miał okienko,
ogrywał wszystkich pracowników szkoły. Miałam najlepszego
nauczyciela!
- Zaczyna się - westchnął
pomocnik.
- Lepiej przynieś szachy
- mruknęła Shell, nie przestając mierzyć mnie wzrokiem. Andres
wstał i wyszedł na chwilę, ale wrócił z pudełkiem z szachami.
- Teraz pytanie, o co
gracie? - klasnęła Ortiz.
- Jeżeli ja wygram,
zgodzisz się umówić z jedno spotkanie z moją przyjaciółką,
która jest twoją wielką fanką! - wyszczerzyła się Shell, jakby
od razu wiedziała o co chce grać.
- A jeśli wygram ja? -
zapytałem, nie zmieniając wyrazu twarzy. Chciałem zachować tak
zwaną pokerową twarz.
- Co tylko zechcesz, no
ale oczywiście w granicach - uniosła ostrzegawczo dłoń.
- Zamiast myśleć to po
prostu będziesz winna Xaviemu przysługę i po kłopocie.
Zaczynajcie - powiedział Andres, a Shell skinęła głową po czym
wysypała szachy z pudełka. Wybrała te białe. Mi przypadły czarne
figury. Zaczęliśmy je ustawiać na kraciastej planszy.
SHELLEY
- Szach - powiedział,
unosząc czarnego gońca. - I mat - wyszczerzył się piłkarz, a ja
wbiłam wzrok w szachy. Jeszcze raz przeanalizowałam pozycję mojego
króla, no i... Niemożliwe! Dałam się podejść jak małe dziecko!
- Jak?! - jęknęłam
bezradnie. - Nie zgadzam się! - zaczęłam machać rękami.
- Ktoś tu nie potrafi
przegrywać - zaśmiał się Xavi.
- Może i nie potrafię,
ale... - zająknęłam się i skrzyżowałam ręce na piersiach. - No
niech ci będzie - warknęłam.
- Shell się do czegoś
przyznaje, święto - zarechotał Andres, który siedział obok Anny
i obejmował ją ramieniem.
- Nie bądź już taki
mądry... - westchnęłam.
- Było miło, nad
przysługą pomyślę, a tak to już muszę uciekać - zakomunikował
Hernandez, spoglądając na zegarek. Było późno, ale ja na
szczęście miałam dziś nocować tutaj. Byłam samochodem, a piłam.
Wszyscy wtedy wstaliśmy. - Dobrze było się zmierzyć z godnym
przeciwnikiem - wyciągnął do mnie dłoń.
- Jeszcze się odegram,
obiecuję - pokiwałam na niego palcem po czym ścisnęłam jego
dłoń.
- Nie mogę się doczekać
- zaśmiał się.
- Uważaj sobie, bo
dziesięciolatka ci jeszcze nie wybaczyła - przymrużyłam powieki,
a ten uniósł obie dłonie w geście poddania się. Andres zamówił
dla niego taksówkę i niedługo później odprowadził przyjaciela
do drzwi. Ja i Anna wtedy wyszłyśmy na górę.
- I jak? - zapytała
Ortiz.
- Jak ma być? Wygrał ze
mną i jeszcze głupkowato się przy tym cieszył - pokręciłam
głową, a ta zaczęła się śmiać.
- Idź już lepiej spać -
poklepała mnie po ramieniu i zniknęła za drzwiami ich sypialni. Ja
skierowałam się do pokoju, który zajmowałam u nich wcześniej,
nadal ze złością, że przegrałam w tym, co miałam za najbardziej
przyswojone, oczywiście zaraz po sporcie oraz tajnikami psychologii.
***
Czy ktokolwiek jest zadowolony z kończących się wakacji i towarzyszącej temu okropnej pogodzie?