piątek, 28 listopada 2014

número doce

XAVI
  Denerwowałem się przed tym całym obiadkiem u mojej ciotki. Co też mnie popchnęło w to by skłamać, że kogoś mam? A no tak... Zapomniałem! Widok jej w szpitalnym łóżku. Dlaczego akurat jej największym marzeniem stało się to, by mnie wyswatać?
 Dochodziła jedenasta, a ja zajechałem właśnie pod budynek, gdzie znajdowało się mieszkanie Shell. Spojrzałem na zegarek. Miała jeszcze pięć minut. Zmieniłem stację w radio i zacząłem rytmicznie stukać palcami o kierownicę, myśląc o tej farsie z udawaniem. Ocknąłem się dopiero gdy Shelley wsiadała do samochodu. 
   - Cześć - uśmiechnęła się i położyła na tylnym siedzeniu moją bluzę, którą jej ostatnio pożyczyłem. - Czysta i pachnąca - dodała.
   - Nie trzeba było - wzruszyłem ramionami. - Gotowa?
   - Jeszcze nie, ale myślę, że jakoś to będzie - zaśmiała się, a ja dopiero teraz się jej przyjrzałem. Miała na sobie długą sukienkę z białą górą i pomarańczową spódnicą, na szyi kolorowe korale, a na nogach płaskie sandałki. Włosy miała rozpuszczone i jak zwykle, lekko pofalowane. Musiałem przyznać, że wyglądała ślicznie! - Jedziemy? - zapytała.
   - Tak, oczywiście - pokiwałem automatycznie głową i odpaliłem silnik. - Przed nami kawałek drogi.
   - Bym zdążyła się przygotować - stwierdziła. - I zdałam sobie sprawę, że wiemy tylko jak to się poznaliśmy. Powinniśmy tak jakby wiedzieć o sobie więcej, jeżeli mamy grać parę. To znaczy... Ja wiem tyle o tobie, ile napisała Wikipedia - spojrzała na mnie.
   - Ja o tobie, że nie lubisz zbytnio zakupów, masz 25 lat, kochasz piłkę nożną i przyjaźnisz się długo z Anną.
   - Poza tym, mam dwóch braci. Młodszy to Dominic, który wie o tym udawaniu, a starszy Mateo, który ma już żonę i razem z ojcem jest twoim wielkim fanem - dodała. - Twoja ciotka będzie musiała się czuć zaszczycona, ponieważ nie poznałam jeszcze twoich rodziców, a ty moich. Będzie pierwsza - zaśmiała się.
   - Masz rację. Mieliśmy tylko udawać przed nią, a okazało się, że przed twoimi rodzicami też mamy. Jestem ciekawa czy ciotka już się wygadała mojej mamie... - westchnąłem. Było to bardziej niż prawdopodobne. - Będzie dobrze - dodałem i zmieniłem bieg. - Poza tym, jestem domownikiem i czasami nawet samotnikiem.
   - Dobrze wiedzieć - skinęła głową. - Ja w zależności od nastroju - dopowiedziała. - Ale im więcej teraz będziemy o tym wszystkim mówić, później się pogubimy. Chyba, tak sądzę - ścisnęła usta w cienką linię i spojrzała przez boczną szybę.
  Podczas ponad godzinnej jazdy, ciągle o czymś rozmawialiśmy. Na szczęście o wszystkim, ale nie o spotkaniu z ciotką Angelicą, bo inaczej jeszcze bardziej zestresowałbym się tą całą sprawą.
   - Prawie jesteśmy -  powiedziałem, skręcając w to bogate osiedle w Manresie.
   - Śliczne domy - powiedziała Shell, oglądając te co mijaliśmy. Tak, te domy były śliczne, ale niech poczeka...
   - To tutaj - dodałem po chwili, zwalniając przy ogromnej bramie. Odsunąłem szybę i nacisnąłem na guzik, poczekałem kilka sekund i usłyszałem dźwięk otwierających się wrót. Gdy lokaj widział, że pod bramą jest ktoś znajomy, bez żadnych dodatkowych słów po prostu otwierał bramę. Wjechałem do środka, okrążyłem podjazd i zatrzymałem samochód. Spojrzałem na Shelley i zaśmiałem się z jej miny. - Zamknij tę buzię, bo ci mucha wleci - zaśmiałem się.
   - Xavi, serio?! - spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami. - Ten dom jest... Olbrzymi i cudowny.
   - Jeszcze nie widziałaś go w środku, ogrodu z tyłu i tak dalej - dopowiedziałem, a ona pokręciła głową.
   - Ty uważaj, bo jak mi się spodoba to zostanę twoją udawaną dziewczynę do końca życia i będziesz mnie tu przywoził w każdy weekend - wskazała na mnie palcem.
   - Nie ma sprawy - poprawiłem okulary przeciwsłoneczne, które miałem na nosie i z uśmiechem wyszedłem z samochodu. Chciałem szybko okrążyć auto i otworzyć Shell drzwi, ale ta wysiadła sama. - Nie pozwalasz mi robić z siebie dżentelmena - udałem obrażonego.
   - Wybacz mi, następnym razem będę pamiętać - udała skruszoną minę.
   - Już dobrze. I gdy już przekroczysz ten próg to nie będzie odwrotu - wskazałem na duże, drewniane frontowe drzwi.
   - Panie Hernandez, ja nie boję się niczego - powiedziała pewnie. - Od teraz zachowujemy się jak normalna para - uśmiechnęła się szeroko i objęła mnie ręką w pasie, a ja ją ramieniem. Przeszliśmy tak kawałek i weszliśmy do środka, gdzie w holu czekał już na nas lokaj ciotki.
   - Dzień dobry, panie Hernandez - ukłonił się lekko i uścisnął moją dłoń. - Miło widzieć pana i piękną towarzyszkę - dodał.
   - Ja też się cieszę - uśmiechnąłem się. - To jest Shelley, moja dziewczyna - powiedziałem, no ale aż tak dziwnie mi się zrobiło. Mam nadzieję, że przy ciotce trochę ochłonę. Zaczynam się denerwować przy Ernesto, a co będzie dopiero przy ciotce, a mi się ochłaniać zachciewa! - Shelley, to jest Ernesto. Pracuje u mojej ciotki odkąd tylko pamiętam.
   - Miło mi poznać - Shell uścisnęła dłoń starszego mężczyzny.
   - Pani Angelica czeka na państwa w salonie, zaprowadzę - skinął głową i ruszył pierwszy w kierunku wielkiego łuku. Przekroczyliśmy próg dużego pokoju, gdzie na jednej z kanap siedziała starsza kobieta w siwych włosach. Gdy tylko nas zauważyła, podniosła się z uśmiechem i podeszła do nas.
   - No w końcu jesteście - zawołała. - Xavi, wyczekiwałam was już od rana - powiedziała.
   - Dzień dobry, ciociu - przytuliłem ją na powitanie i ucałowałem w policzek. - Mówiłem, że przyjedziemy na obiad.
   - No tak, tak - pokiwała głową i spojrzała na stojącą obok Shell. - Nazywam się Angelica Creus - wyciągnęła dłoń do niej.
   - Shelley Calderon, miło mi panią poznać - odpowiedziała pewnie Shelley, drygnęła lekko i uścisnęła jej dłoń. Początek jak każdy inny, już przy przedstawianiu się, ciotka musiała obejrzeć ją sobie od góry do dołu. Identycznie jak każdą inną moja partnerkę. Zaraz po tym poszliśmy we trójkę do jadalni, gdzie czekał już na nas obiad. Lubiłem tutaj jadać, bo gosposia ciotki była naprawdę bardzo dobrą kucharką. Najpierw odsunąłem krzesło ciotce by usiadła, później Shell, a ja usiadłem jako ostatni. Wtedy dostaliśmy obiad. Pierwszym pytaniem ciotki było oczywiście to, od ilu się znamy. Odpowiedzieliśmy jej tak, jakbyśmy ćwiczyli tę kwestię od bardzo dawna. Wypadło to dobrze, choć ciotka nadal podchodziła z dystansem do dziewczyny. Wiedziałem, że do czegoś się zaraz doczepi, ale jeszcze nie wiedziałem dokładnie do czego.
   - Shelley, dziecko, ty jeszcze studiujesz czy może już pracujesz? Mieszkacie razem? - zapytała, przyglądając się wyczekująco Shell. I teraz zauważyłem kolejną różnicę pomiędzy nią, a moimi byłymi. Tamte od razu przez to spojrzenie miękły i zaczęły się jąkać, plątać i musiałem ratować sytuacje, odpowiadając za nie, a Calderon była nieugięta.
   - Skończyłam już studia, dwa kierunki, a teraz pracuję - odpowiedziała pewnie. - Mam swoje mieszkanie w Barcelonie - dodała, a ciotka skinęła głową.
   - Można wiedzieć co studiowałaś? Czymś się interesujesz?
   - Wychowanie fizyczne i psychologię - odpowiedziała. - A zainteresowania podzielam z Xavim, prawda kochanie? - położyła swoją dłoń na mojej i spojrzała na mnie. Shell świetnie odgrywała swoją rolę. To ja jeszcze nie mogłem się w to wkręcić.
   - Tak... - wydukałem. - Shell pracuje jako drugi trener z chłopakami w Barcelonie B - wytłumaczyłem.
   - Czyli piłka nożna, to świetnie. Sama grałaś?
   - Jak byłam młodsza, a później trenowałam młodszych chłopców w moim miasteczku. Ojciec i bracia są kibicami, więc piłka nożna w domu była praktykowana od małego - uśmiechnęła się, a ciotka miała zamyśloną minę. Czego chciała się wyszukać i przyczepić?
   - A przypuszczając, tak w przyszłości, powiedzmy że jesteście po ślubie, dzieci i tak dalej. Nadal byś pracowała czy wolałabyś być w domu? - zapytała, a ja otworzyłem szerzej oczy.
   - Ciociu, a nie za wcześnie na takie rozmowy? - zaśmiałem się nerwowo.
   - Zapytałam z przypuszczeniem, prawda?
   - W porządku - uśmiechnęła się lekko Shelley. - Jeżeli wszystko byłoby w porządku, chciałabym pracować.
   - Wiesz, że nie musiałabyś - zmarszczyłem brew. To było pierwsze co przyszło mi do głowy.
   - Ale źle bym się z tym czuła, wiedząc, że nie jestem niezależna i z przymusu jestem na czyimś utrzymaniu, cokolwiek by się nie działo - powiedziała i odwróciła głowę do mnie. Puściła do mnie oczko i uśmiechnęła się, by ciotka nie zauważyła. Mam rozumieć, że chce z tego zrobić przedstawienie? Shell coraz bardziej mnie zaskakuje, naprawdę!
   - Głupoty - machnąłem ręką.
   - To nie są głupoty. Kobietom nie powinno się zabraniać pracować, jeżeli tego chcą - stwierdziła.
   - Shell, później o tym porozmawiamy, dobrze?
   - Czemu? - uniosła brew, a w jej oczach zauważyłem to, że to wszystko ją nieźle bawi.
   - Może wyjdziemy na zewnątrz? - zaproponowałem, a ona skinęła głową. - Nie będziemy się sprzeczać przy cioci - zwróciłem się do siostry mojej mamy, która na to przystanęła. Wyszedłem z Shell na taras i stanąłem tyłem do okien.
   - To było boskie - powiedziała, ale miała minę jakby była na mnie zła i nadal chciała się kłócić. Ręce miała skrzyżowane na piesiach.
   - Chcesz się może zamienić miejscem by móc się zacząć śmiać - zaśmiałem się.
   - Nie, dam radę - spuściła lekko głowę, śmiejąc się cicho.
   - Ciotka była w lekkim szoku, ale sam muszę przyznać, że to było ciekawe - pokiwałem głową.
   - Ona wcale nie jest taka zła. Chce po prostu dla ciebie dobrze.
   - Serio?
   - Ja jestem po psychologii czy ty? - uniosła brew.
   - No dobra, to wracajmy już do środka, pogodzeni, dobra?
   - Okej, ale najpierw mnie pocałuj - spojrzała na mnie poważnie, a ja się mocno zdziwiłem. - Angelica stoi w oknie i nas obserwuje - powiedziała. W sumie to miała rację, bo zazwyczaj gdy ludzie się kłócą, to na końcu jest buziak na zgodę. Tylko szkoda, że w tym momencie poczułem się tak jakbym miał to zrobić po raz pierwszy w życiu! Zrobiłem krok w jej stronę, położyłem dłoń na pasie i przysunąłem twarz.
   - Buziak na zgodę? - uśmiechnąłem się lekko, a ona zrobiła to samo. Pocałowałem ją. Taki szybki, zwyczajny buziak. Nic takiego.
   - No i możemy wracać - stwierdziła i ruszyliśmy do środka. Zauważyłem tylko jak poruszała się firanka, czyli faktycznie ciotka nas podglądała! Wróciliśmy do jadalni, a ciotka właśnie siadała na swoje miejsce, więc żadnych wątpliwości nie było. Uśmiechała się do nas. Znów odsunąłem krzesło Shell, a gdy ja miałem siadać, usłyszałem jak dzwoni mój telefon. Przeprosiłem je obie i wyszedłem przed dom. Dzwonił trener, więc musiałem odebrać.

***
Oznajmię wszem i wobec, że skończyłam pisać to opowiadanie i algo-me-gusta-de-ti, teraz zostało tylko udostępnianie :) Chciałabym także Was poprosić o pomoc w wyborze opowiadania, które pisałabym następne. Wystarczy, że zagłosujecie w ankiecie na mojej podstronie - link. 

sobota, 15 listopada 2014

número once

SHELLEY
  Każdy rodzic gdy widzi, że dzieci spełniają swoje własne marzenia i ich przy okazji, skakaliby ze szczęścia i rozpierałaby ich duma... Mój ojciec, gdyby wiedział, że spełniam akurat to jego marzenie - oj, wolę nie myśleć co byłoby ze mną!
  Dziś jakoś szybciej wyrobiliśmy się z treningiem niż pierwsza drużyna. Stoję właśnie na parkingu przy samochodzie Xaviego, ponieważ tak jak się zaoferował, ma mi pomóc z zakupami do mieszkania. Wracając do marzenia... Gdyby ojciec, wielki maniak i fan Xaviego Hernandeza, dowiedziałby się z kim umawiam się by wybrać się na wspólne zakupy, właśnie z jego idolem - urwałby mi głowę. W sumie to i tak mi ją urwie, bo nic mu o tym nie powiedziałam. Na jedno wychodzi. Sprawa tyczy się tego, że on go nie poznał pierwszy, a ja tak.
 Gdy odpisywałam na SMS od Evelin, z korytarza wyłoniło się kilku piłkarzy FC Barcelony. Dwóch z nich, od razu ruszyło w moją stronę, wcześniej żegnając się z pozostałymi, czyli Andres z Xavim, pożegnali się z Pedro, Victorem oraz Ibrahimem i podeszli do mnie.
   - Cześć - uśmiechnęłam się do nich. Odpowiedzieli tym samym.
   - No to was zostawiam, udanych zakupów - zaśmiał się Iniesta i nacisnął guziczek przy swoich kluczach, a samochód stojący tuż obok zaświecił i cicho zapiszczał.
   - Pozdrów dziewczyny - zawołałam do niego, gdy ten wsiadał do samochodu. Zapalił silnik i odsunął szybę, wychylając się jeszcze do nas.
   - Słuchajcie, może wpadniecie wieczorem? Rozpalimy sobie grilla, posiedzimy.
   - Nie mam żadnych planów, więc pewnie będę - pokiwałam głową.
   - Ja pewnie też - dodał starszy piłkarz.
   - No to ustalone. Do zobaczenia wieczorem - pomachał do nas i odjechał.
   - To my jedziemy na podbój sklepów? - zaśmiał się Xavi i otworzył mi drzwi od strony pasażera.
   - Jeżeli już mam towarzysza do tego, to tak - uśmiechnęłam się i wsiadłam do środka, a on zamknął za mną drzwi. Okrążył swoje duże audi i zasiadł na miejscu kierowcy.
   - Wiesz już za czym będziesz się rozglądać? - zapytał, zapiął pasy i wyjechał z miejsca parkingowego.
   - Muszę sobie w końcu wyposażyć sypialnie. Po woli mam dosyć spania na pompowanym materacu - westchnęłam.
   - Oj, współczuję - skrzywił się. - No to zaraz znajdziemy jakiś meblowy sklep - dodał i dodał gazu, wyjeżdżając z podziemnego parkingu.

  Chodziłam razem z Xavim po dziale z sypialniami, a każdy ze sprzedawców czy klientów się za nami oglądał. To znaczy, za Xavim.
  Muszę przyznać, że spodobał mi się jeden komplet z jasnego drewna. Duże łóżko, dwie szafki nocne, duża szafa z lustrem i komoda. Był bardzo ładny i jego cena była przystępna. Stwierdziłam, że raczej to kupię, ale Xavi namówił mnie byśmy obejrzeli jeszcze kolejne. Im szliśmy dalej, tym widzieliśmy coraz to droższe komplety, a im droższe tym bardziej mi się nie podobały. Były po prostu dziwne.
  Na samym końcu wystaw, był jeden komplet, który mi się spodobał. Większe łóżko niż w tym co sobie upatrzyłam, dwie szafki, troszeczkę większa szafa z lustrem i komoda z drugim lustrem. Wszystko białe. Podeszłam i położyłam się na łóżku, wypuszczając powietrze z płuc.
   - Pomiędzy tymi poduchami czuję się jak w hotelowym pokoju - zaśmiałam się, a Xavi wtedy usiadł na drugiej połowie łóżka, ponaciskał dłonią na materac i sam położył się obok. - Jest bosko, ja tutaj zostaję - dodałam.
   - Masz rację - odezwał się. - Wnioskuję, że ci się podoba?
   - Jest ładne - rozejrzałam się jeszcze po tej wystawie. I w sumie pasowałoby do szarych ścian w mojej sypialni - zamyśliłam się. - W sumie to zależy od... - przerwałam i sięgnęłam po kartonik z ceną, który leżał w nogach łóżka. - Ceny - mruknęłam. - Jednak kupuję tamten.
   - Czemu? Pokaż - wziął ode mnie kartkę. - No przecież nie jest tak źle - spojrzał na mnie.
   - Wiem, ale od zawsze byłam uczona by pieniędzmi zarządzać z głową. Kupię tamten, a w przyszłym tygodniu znów się wybiorę na zakupy i kupię coś kolejnego do mieszkania. Proste - zauważyłam.
   - Ale to ci się bardziej podoba niż tamto - drążył.
   - Tamten był też ładny, Xavi. Zdecydowałam. Wolę kupić tamto tańsze - kiwnęłam głową.
   - Serio? Jesteś chyba pierwszą kobietą, którą znam, która woli kupić coś tańszego.
   - I nie lubi zbytnio zakupów - dodałam, a ten spojrzał na mnie zdziwiony.
   - Unikat, nie kobieta - otworzył szerzej oczy.
   - Oj, przestań - chwyciłam poduszkę i cisnęłam nią w niego.
   - No ej, tak się nie bawimy! - zaśmiał się i on zrobił to samo. Zachowywalibyśmy się tak dalej, gdyby nie jeden chłopak, który tutaj pracował. Podszedł do nas i odchrząknął, a dopiero wtedy zauważyliśmy jego obecność. Poczułam, że się palę ze wstydu. Xavi za nas przeprosił, a pracownik od razu poprosił go o autograf dla siostrzeńca. Zmyliśmy się od razu z tamtego miejsca i wróciliśmy do tamtego jasnobrązowego kompletu. Kupiłam go, a później Xavi zaprosił mnie na obiad. Zjedliśmy w małej knajpce, którą Xavi podobno uwielbia. Kelner przywitał się z nim jak ze starym znajomym, więc to oznaczało, że był tu stałym bywalcem. Było całkiem miło, przytulnie i smacznie, a gdy powiedziałam o tym Xaviemu, ten był zaskoczony, ale pozytywnie, czym lekko i zaskoczył mnie. Nie chciał niestety zdradzić dlaczego.
  Pomagałam Annie przygotować jedzenie na grilla, a chłopaki byli na tarasie. Gdy przyszłam do Iniestów, Xavi już tutaj był.
 Smarowałam pokrojoną bagietkę rozpuszczonym masłem z czosnkiem, co było moim przysmakiem z grilla i co chwila byłam wołana przez Valerię, która siedziała przy kuchennym stole i rysowała elfy oraz krasnoludki.
   - Ciociu, ciociu, a porysujesz ze mną? - zapytała mała, a wtedy Anna wróciła z tarasu z pustym talerzem, bo zanosiła chłopakom rzeczy by położyć już je na grill.
   - O nie, moja droga. Ty już idziesz spać - zaśmiała się kobieta, a jej córka zrobiła kwaśną minkę. - Pożegnaj się z ciocią, idź powiedz tacie i wujkowi dobranoc i na górę.
   - No dobraaaa - przeciągnęła i ucałowała mnie w policzek, po czym pobiegła do ogrodu. Po chwili wróciła i razem z Anną wyszła na piętro. Ruszyłam więc na zewnątrz, a tam Andres z Xavierem siedzieli obaj na ławce i o czymś dyskutowali. Usiadłam na krześle obok nich i usłyszałam, że rozmawiają o jutrzejszym meczu z Celtą. Właśnie, a o czym innym by mieli?
Po trzydziestu minutach dołączyła do nas Anna, narzekając na córkę, że kiedy nie trzeba, nigdy nie może zasnąć. Usiadła na drugim krześle i od razu zabrała się za pieczony chleb, który był już dawno gotowy. Wtedy jeszcze Andres zaczął się chwalić jakie to dobre wino ma w domu, więc narobił nam wszystkim smaka. Szczególnie swojej żonie, która ze względu na jej stan, nie może no i Xaviemu kierowcy. Przyniósł, cztery kieliszki, wino i sok porzeczkowy. Sok nalał tamtej dwójce, a mnie wino. Sam powiedział, że wypije tylko troszeczkę na smak, bo w końcu jutro mają mecz. 
   - A tak właściwie, ustaliliście coś w kwestii waszego związku? - Anna zaczęła temat.
   - Poznaliśmy się dzięki wam w zeszłym roku - odparł Xavi.
   - Mieliśmy kontakt ze sobą cały czas, a gdy przyjechałam do Barcelony zaczęliśmy się spotykać na poważnie - dodałam.
   - Całkiem niezłe - przyznał Andres. - Oj, dałbym wszystko żeby zobaczyć tę całą szopkę przed panią Angelicą - zaśmiał się.
   - Mam podsłuch zamontować specjalnie dla ciebie? - zapytał rozbawiony vice kapitan Barcelony.
   - Czemu nie? Mógłbym się wtedy poczuć jak prawdziwy agent!
   - Anna, później może sprawdź czy twój mąż się czasem aby gorączki nie nabawił, co? - powiedział z ironią Xavi.
   - Jasne, sprawdzę - zachichotała. - Słuchajcie, jest jeszcze jeden waży wątek tego wszystkiego - poruszyła brwiami, a my spojrzeliśmy na nią pytająco. - No wiecie, niby będziecie parą, a pary się przytulają i całują.
   - Moja wspaniała żona zawsze ma rację - wyszczerzył się. - Możecie wykonać próbę generalną - spojrzał najpierw na przyjaciela, a później na mnie.
   - Jasne! Andres, może odstaw już to wino, co? Widzę, że zaszumiało ci w głowie - skomentował to Katalończyk i wstał by sprawdzić jak ma się nasza kolacja na grillu.
   Było już późno, a my nadal siedzieliśmy na tarasie Iniestów. Zrobiło się odrobinkę chłodno, więc Andres zaopatrzył mnie i Anne w swoje bluzy. W pewnym momencie stwierdziłam, że powinnam już wracać i zadzwonię po taksówkę. Jednak Xavi zaoferował się, że mnie podrzuci do domu, bo też się już zbiera. Zostawiłam na oparciu bluzę Iniesty i pożegnaliśmy się z gospodarzami. Wsiadłam do samochodu Xaviego, ale nadal było mi chłodno.
   - Trzymaj - powiedział, podając mi z tylnego siedzenia swoją złożoną bluzę.
   - Dzięki - uśmiechnęłam się i naciągnęłam ją na siebie. Całej drodze towarzyszyło nam włączone radio, a niedaleko już mojego bloku usłyszałam w głośnikach nową piosenkę Yandela z solowej płyty. Uśmiechnęłam się sama do siebie i lekko pogłośniłam.
   - Obstawiam, że lubisz tę piosenkę? - zaśmiał się.
   - To mało powiedziane. Uwielbiam każdą piosenkę tego gościa, samą jego osobę i jeszcze drugiego, z którym ma zespół - uśmiechnęłam się z dumą i wtedy Xavi zatrzymał samochód na wolnym miejscu pod budynkiem. - Dziękuję za podwózkę i dzisiejszy dzień. Życzę powodzenia ma meczu i do zobaczenia w czwartek.
   - Nie ma za co, nie dziękuję żeby nie zapeszyć i tak, widzimy się w czwartek. Przyjadę po ciebie o jedenastej, może być?
   - Jasne - pokiwałam głową i nagle coś mnie podkusiło i pocałowałam go w policzek. - Próba generalna Andresa, pa - uśmiechnęłam się lekko i wysiadłam z samochodu. Zapewne gdyby nie Andresowe wino, nie zrobiłabym tego, no ale co tam!

Obserwatorzy