wtorek, 23 września 2014

número siete

XAVI
   - Xavi... I na co ty czekasz? - westchnął Gerard, a ja spojrzałem na niego pytająco.
   - W sensie? - uniosłem brew.
   - W sensie dlaczego jeszcze nie poprosiłeś Shell żeby zagrała chwilę twoją dziewczynę? Sam mówiłeś, że żadna nie podoba się twojej ciotce, więc niewiele tracisz - odezwał się Cesc. - Jedno spotkanie i będziesz wiedział, że przynajmniej próbowałeś, nie?
   - Później znajdziemy ci kolejną - zaśmiał się Pinto.
   - Jesteście jak... - zacząłem.
   - Wrzody na tyłku? - wtrącił Jordi.
   - Miałem powiedzieć, że jak rzepy uczepione do psiego ogona, ale takie określenie też może być - stwierdziłem.
   - Oj Xavi, po prostu się o ciebie troszczymy - wyszczerzył się Gerard. - A ty tak po prostu odrzucasz naszą pomocną dłoń! - dodał.
   - Hej, nie poproszę Shell żeby została moją fikcyjną dziewczynę! - oburzyłem się.
   - A złożysz się? - środkowy obrońca uniósł powiekę.
   - Nie, Pique. Nie będę się o nic zakładał, szczególnie nie z tobą! - wstałem, ponieważ poczułem nagłą potrzebę udania się do toalety.
   - O! Odważyłeś się! Brawa dla Hernandeza - zaśmiał się Messi.
   - Nie, Leo. Mam zamiar iść do toalety! Myślę, że chyba nie chcesz mi tam towarzyszyć - zaśmiałem się.
   - Xavi, noo! - jęknął Cesc. - Nie możesz tak po prostu jej o to zapytać? Jest idealna jak na tę rolę!
   - Nasz el capitano tchórzy - wyszczerzył się Gerard. O nie! Pique trafił w czuły punkt! No ej, nie jestem tchórzem! - Gdak, gdak, gdak! - zaśmiał się obrońca.
   - Gerard, ogarnij się! Wcale nie tchórzę, jeżeli tak bardzo chcecie to pójdę i zapytam - spojrzałem po nich, a oni zrobili nieco zdziwione miny.
   - Tak, chcemy - odparł poważnie Jordi. Muszę wspominać o tym, że w duchu myślałem, że mi odpuszczą?
   - Emmm, okej - mruknąłem i usłyszałem jak tamci schodzą po schodach.
   - Miłego wieczoru! - usłyszeliśmy, gdy dziewczyna była już przy drzwiach. 
   - Shell, poczekaj chwilkę - wypadłem z salonu, a ona otwierając już drzwi, spojrzała na mnie pytająco. - Możemy porozmawiać? - zapytałem i wtedy zauważyłem, że stoi za mną Andres.
   - No to ja może wrócę do chłopaków - wskazał na wejście do salonu, a był lekko zmieszany. Spojrzał jeszcze raz na Shelley i na mnie, po czym zniknął w pomieszczeniu. 
   - Chyba tak - zmarszczyła czoło. 
   - Więc odprowadzę cię do samochodu, może być? - zaproponowałem, a ona przytaknęła. Oboje wyszliśmy z domu i bardzo powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę podjazdu przed bramą. - Chodzi o to... - podrapałem się po podbródku. - Głupia sprawa.
   - Związana z tym przepytywaniem przez resztę? - zapytała. 
   - Tak, właśnie - skinąłem głową. - Chodzi o moją ciotkę - teraz podrapałem się po głowie. Ja zabiję kiedyś ich wszystkich jeżeli będą mi kazać znów być w takiej sytuacji! - Można powiedzieć, że bardzo liczy na to żebym kogoś miał, ale muszę przyznać, że jest mi dobrze samemu - mówiłem. - Dziś wylądowała w szpitalu i z rozpędu powiedziałem, że się z kimś spotykam - wydusiłem, wypuszczając z siebie całe powietrze. 
   - I niech zgadnę, skłamałeś?  
   - I dlatego ta cała szopka. Uparli się, że znajdą dla mnie idealną kandydatkę, którą mógłbym jej przedstawić, na jakiś czas. Ona i tak nie akceptuje żadnej mojej partnerki, więc... No i wtedy weszłaś ty - skończyłem i spojrzałem na nią. 
   - Mam rozumieć, że prosisz mnie o pomoc? Żebym została twoją podstawioną dziewczyną? - przystanęła, bo dotarliśmy już pod jej samochód. 
   - Tak jakby - powiedziałem niepewnie, a ona cicho się zaśmiała. 
   - Nie uważasz, że to trochę zabawne? Nie możesz po prostu powiedzieć ciotce prawdy? 
   - Shell, nie znasz jej - pokręciłem energicznie głową, a ona uniosła jedną brew. - Tylko jedno spotkanie, obiecuję. 
   - Xavi, to mi przypomina takie sytuacje z filmów dla nastolatków, naprawdę - uśmiechnęła się. 
   - Tak, wiem, te lata dawno minęły - przewrócił oczami. - Ale sam nie myślałem, że wplącze się w coś takiego. Shell, pomożesz mi? - spróbowałem zrobić minę na wzór tego rudego kota ze Shreka. 
   - Musze na to teraz odpowiedzieć? - zapytała, układając sukienkę Anny na tylnym siedzeniu. 
   - Nie, oczywiście, że nie od razu - zareagowałem od razu. 
   - Więc dam ci znać gdy wrócę od rodziców, dobrze?
   - Okej - pokiwałem głową. 
   - Więc powodzenia i dobranoc - odparła z lekkim uśmiechem i obeszła swój samochód. 
   - Dobranoc - powiedziałem, a ona wsiadła do auta, odpaliła silnik i odjechała. Zrobiłem w tył zwrot i ruszyłem z powrotem do domu Andresa. Spojrzałem w okno od salonu i... Firanka latała w te i wewte, a oni uciekali od okna... Dzieci! Wszedłem do domu i od razu skierowałem się do salonu. Oparłem się o framugę i spojrzałem na nich. 
   - I jak? Zgodziła się?! - zapytał Gerard. 
   - No, więc... - zacząłem. - Ale zanim... Błagam was, tak na przyszłość - spojrzałem na Jordiego. - Na razie ciebie to nie dotyczy - skinąłem głową. - Jeżeli macie zamiar podglądać swoje dzieci przez okno, to nauczcie się to robić odrobinę dyskretniej, dobrze?
   - Dobrze, tatooo - przeciągnął Cesc. - Mów jak rozmowa z Shell! 
   - Powiedziała, że się zastanowi, tyle! I koniec tego tematu na dziś, jasne? - spojrzałem po nich, a oni niechętnie się zgodzili. 
SHELLEY
   Wjeżdżając do rodzinnego miasta od razu poczułam się jak w domu. Po drodze oczywiście minęłam boisko, gdzie właśnie biegało po nim z piłką kilku małych chłopców, a jeszcze niedawno ja sama trenowałam tam drużynę juniorów. Z jednej strony szkoda, że się rozpadła, a z drugiej... Gdyby się nie rozpadła, nie dostałabym pracy w Barcelonie, z której naprawdę jestem zadowolona.
 Zatrzymałam samochód najpierw przed rodzinnym domem Anny i podrzuciłam jej sukienkę, później zajechałam pod dom rodziców i zostawiłam samochód w cieniu wysokiego drzewa, czyli tam gdzie zawsze. Wysiadłam i auta i zabrałam swoją torbę, ruszyłam w stronę budynku, a po drodze przydreptał do mnie gruby, rudy kot, ulubieniec mojej mamy. Osobiście nie cierpię kotów, ale ona ma do nich słabość. Jedyna w tym domu!
 Wyskoczyłam po kilku schodkach i wpadłam do środka. Było cicho, bardzo cicho. Sobota, przed południem, więc pewnie rodzice są na zakupach, Dominic śpi, a Mateo jest w pracy.
   - Halo! Jest ktoś?! - zawołałam, zostawiając torbę w korytarzu.
   - W kuchni! - usłyszałam głos bratowej. Uśmiechnęłam się i od razu tam ruszyłam. Zobaczyłam niewysoką blondynkę, która sprzątała blat.
   - Tradycyjna sobota? - zaśmiałam się i usiadłam na krześle przy stole, a ona pokiwała głową. - Czyli Dom śpi?
   - To przecież śpioch, a ostatnio wywiesił na drzwiach swojego pokoju "W razie pożaru, nie budzić, przenieść w bezpieczne miejsce" - akcentowała Carol.
   - To jest kretyn, a nie śpioch - pokręciłam głową. - Zobaczysz, zaraz wstanie i będzie z nami sprzątał! W końcu później ma się zjechać pół rodziny! - powiedziałam i ruszyłam w stronę schodów na piętro. Od razu uderzyłam na prawo do pokoju młodszego brata, który faktycznie miał na drzwiach kartkę z napisem, który chwilkę temu wyrecytowała Carolina. Oczywiście gdy weszłam, Dominic leżał zakopany w pościeli pośród tradycyjnego bałaganu. - Pobudka! Dochodzi jedenasta! - zawołałam i zdarłam z niego kołdrę.
   - Ooo, siostrzyczka przyjechała - zaśmiał się pod nosem. - Ale jest weekend, a wtedy jedenasta to dla mnie środek nocy, wiesz? - nakrył głowę poduszką.
   - Mało mnie to obchodzi - odsunęłam rolety w jego oknach. - Masz dziesięć minut, inaczej zastosuje to co zwykle - zawołałam i wyszłam z jego pokoju. Słyszałam tylko jak się od razu zerwał. No tak, po raz enty już chyba nie chciał mieć mokrego materaca. Na początku go tylko straszyłam, że wyleję na niego wiadro wody, a później przestałam straszyć, a zaczęłam działać!

  W salonie zrobiło się tłoczno i naprawdę głośno. Każdy rozmawiał z każdym, żeby to nie nazwać przekrzykiwaniem... Moi rodzice, ja, Dominic, Mateo z Caroliną, Valeria z Anna i jej rodzice oraz znienawidzona przez naszą trójkę siostra mamy wraz z mężem, ich córką, która przyjechała ze swoim mężem i ich trzyletnim synkiem. Ja ani moi bracia nie lubili jej, ponieważ zawsze uważała się za lepszą i kim to ona nie jest. Ojciec musiał ją znosić ze względu na mamę, ale my gdy tylko mogliśmy, ulatnialiśmy się z domu przed jej przyjazdem. Ja najczęściej do Anny albo na boisko.
  W pewnym momencie zaczęłam zbierać brudne  naczynia ze stołu i znosić je do kuchni. Anna zaoferowała się, że mi pomoże. Włożyłyśmy wszystko do zmywarki i zostałyśmy tam chwilę.
   - W końcu chwila oddechu - westchnęłam i usiadłam na blacie.
   - Aż tak źle? - zachichotała i usiadła na krześle. - Ja też mam chwilę, bo Valeria bawi się z małym Tonym.
   - Ukochana ciociunia magluje teraz chłopaków. Założę się, że jak tylko tam wrócimy to zacznie mnie o wszystko wypytywać - przewróciłam oczami. - Chociaż... - zaśmiałam się. - Zatka ją informacja o tym gdzie pracuję - wyszczerzyłam się.
   - Racja! I już masz powód do domy. A mów co tam się działo w Barcelonie ostatnio?
   - Nic takiego, prócz tego, że gdy wpadłam po twoją sukienkę to miałaś w domu pełno facetów.
   - Nic w tym nadzwyczajnego, że Andres wykorzystuje pusty dom i zaprasza kolegów - uśmiechnęła się.
   - No dobrze, ale ich tematy były naprawdę dziwne!
   - Shell, w końcu to faceci.
   - Szukali dla Xaviego fikcyjnej dziewczyny - dodałam.
   - Co?! - otworzyła szerzej oczy i po chwili zaczęła się śmiać.
   - Podobno jakaś jego ciotka wylądowała w szpitalu i na szybko szukają kogoś dla niego. Wszyscy uparli się na mnie!
   - Angelica w szpitalu? Wow - dziwiła się Ortiz. - Zgodziłaś się? - uśmiechnęła się szeroko.
   - To znaczy, na początku ich wyśmiałam, a później gdy Xavi za mną wyleciał i sam o to zapytał, powiedziałam mu, że się zastanowię.
   - Było się zgodzić! Xavi to świetny facet, a poza tym wisisz mu przysługę za szachy. Jego ciotka jest naprawdę wybredna co do partnerek Xaviego.
   - Ale co ma piernik do wiatraka? To ciotka! Gdyby to była jego matka to jeszcze rozumiem, ale ciotka? - mówiłam. Nie rozumiałam tego, naprawdę!
   - Shell, weź to drugie wino - w progu pojawił się mój starszy braciszek.
   - Później jeszcze o tym porozmawiamy - uśmiechnęła się Anna, a ja zabrałam butelkę. Obie wróciłyśmy do dużego pokoju i usiadłyśmy z wszystkimi.
   - Shelley, gdzie to uciekłaś? - zapytała słodko ukochana ciocia. Skąd ja to wiedziałam?
   - Byłyśmy w kuchni - odpowiedziałam.
   - No to może opowiedz coś? Rodzice coś tu wspominali, że wyjechałaś do Barcelony za pracą.
   - I nie dałaś mi skończyć, droga Mariso, bo miałem powiedzieć, że została trenerem w FC Barcelonie - wtrącił tata.
   - Naprawdę?! - zapytał głośno wujek razem ze swoim zięciem. Widziałam uśmieszki moich braci i to jak przybijają sobie piątkę pod stołem.
   - Jestem drugim trenerem młodszej grupy - dodałam z dumą.
   - To wspaniale - znów głos zabrała ciotka. - A mów jak tam te sprawy? Masz kogoś?
   - N... - zaczęłam, ale poczułam jak przyjaciółka kopie mnie w kostkę.
   - Naturalnie - zaśmiała się Anna. - W końcu jeden zdołał ją usidlić.
   - Shell i nic nie mówiłaś?! - zawołała moja mama, a ja poczułam, że robię się czerwona. Spojrzałam wrogo na Annę, która nadal się uśmiechała.
   - Miałam wam dziś powiedzieć - mruknęłam. Anna, wielkie dzięki!
   - Czemu z nim nie przyjechałaś? - zapytała Carol.
   - Jest bardzo zapracowany, ale to wspaniały człowiek - wyręczyła mnie Ortiz.
   - Następnym razem ma przyjechać z tobą - zarządził tato. - Musimy go poznać!
   - Na pewno przyjedzie - uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam wymownie na przyjaciółkę. Gdyby nie jej stan... Anna, nie żyjesz!

niedziela, 7 września 2014

número seis

XAVI
  Jeszcze kilkoro z nas zostało w szatni po treningu, leniwie się przebierając. Trener dziś nas nie oszczędzał, bo następny trening miał być dopiero jutro popołudniu.
   - Nie wiem jak wy, ale ja bym gdzieś dziś wyszedł - mruknął Pique, drapiąc się po brzuchu.
   - Shakira cię puści? - zaśmiał się Alba.
   - Jest w Stanach z Milanem, więc robię za słomianego wdowca - odparł roześmiany obrońca. 
   - W sumie to ja też - zauważył Andres.
   - To gdzie podziałeś swoje kobietki? - zapytałem, naciągając T-shirt przez głowę.
   - Pojechały na kilka dni do rodziców Anny, więc zapraszam panów do siebie. Który chętny? Albo inaczej - zaśmiał się. - Który może?
   - To ja pierwszy! - wydarł się Gerard, unosząc dwa palce do góry.
   - Więc ja też wpadnę - odezwałem się.
   - Leo, to jak? Ja przywożę do was Daniellę z dzieciakami czy ty do nas Anto z Thiago? - Cesc szturchnął łokciem Messiego, po czym zaczęliśmy się śmiać. I kolejny walor tego, że jest się samemu, nie muszę się nikogo pytać o zgodę na wyjście! Na zaproszenie Andresa przystali również Jordi i Pinto, Jose jako nierozłącznik z Lionelem, a z Jordim trzymał zawsze każdy, taki typ.
  Wracałem do domu samochodem, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Czyli norma. Zawsze tak było, że gdy prowadzę to ktoś odczuwa pilną potrzebę skontaktowania się ze mną. Spojrzałem na wyświetlacz. Mama, czyli musiałem odebrać. Zmieniłem bieg i włączyłem rozmowę na głośnik.
   - Halo?
   - Cześć synku. Już po treningu?
   - Tak, właśnie wracam. Stało się coś? - zmarszczyłem brew. Wnioskowałem to po jej tonie głosu.
   - Angelica jest w szpitalu. Godzinę temu zabrała ją karetka z domu. Ernesto właśnie dzwonił. Jedziemy tam z ojcem.
   - Zawiozę rzeczy do domu i też jadę - odpowiedziałem natychmiastowo.
   - Tylko ostrożnie, Xavi - powiedziała i się rozłączyła. Dobrze wiedziała, że jak coś jest na rzeczy, będę pędził jak na głupotę.

  Zajechałem pod dom przyjaciela już chyba jako ostatni. Zapukałem do drzwi, a po chwili w progu stanął gospodarz, zapraszając mnie do środka. Od razu przeszliśmy do salonu pełnego piłkarzy, którzy mieli być.
   - No to mów co z tą ciotką - zarządził od razu Pique, podając mi odkapslowaną butelkę z piwem.
   - No to przyjechałem tutaj właśnie prosto z Manresy, z tego szpitala. Miała zawał, leży pod tymi aparaturami, jest przytomna, ale oczywiście dobry humor się jej trzyma i jeden jedyny temat nie opuszcza - zaakcentowałem i upiłem łyk piwa.
   - Nawet na łożu śmierci namawia cię do ślubu? - zaśmiał się Cesc.
   - Już ją wpędzasz do grobu? Zawał to nie od razu śmierć - zauważył Iniesta.
   - Ale obstawiam po minie Xaviego, że się tym przejął, bo widział ciotkę w szpitalu - dodał Leo.
   - A że Xavi zawsze wszystkim się przejmuje... - zaczął Jose.
   - Halo! Ja tutaj jestem! - zawołałem.
   - Chciałem tylko dokończyć, że się przejmujesz i pewnie zacząłeś myśleć o ślubie - dopowiedział bramkarz.
   - Tak Jose, ze zmiotką, a łopatka będzie nam drużbować - mruknąłem. - Nie pomyślałem o tym, bo nie mam z kim się żenić, a poza tym, ciotka Angelica przeżyje nas wszystkich - dodałem.
   - Taki jesteś pewien? - Geri uniósł brew. - Ciociusia miała już jeden zawał, czyli jej zdrówko się sypie i nie wiadomo czy dożyje szczęśliwego momentu ożenku jej kochanego siostrzeńca - zatrzepotał rzęsami. Bierze lekcje od Shakiry?
   - Z tego co zawsze opowiadasz, nie przyjmuje do świadomości tego, że raczej zostaniesz starym kawalerem - wyszczerzył się Pinto.
   - Stary kawaler? Nie, nie. Ja po prostu uważam, że na wszystko przychodzi pora - machnąłem ręką.
   - A nie lepiej tak po prostu zadowolić ciotki i hajtnąć się z byle kim, byle była szczęśliwa na stare latka?
   - Pique, ty się słyszysz? - zmierzyłem go wzrokiem.
   - Ej, niegłupi pomysł - zawtórował tamtemu Fabregas. - No, ale nikt nie musi mówić o ślubie. Przedstawisz kogoś cioci, mówiąc że to twoja wybranka i tak dalej.
   - Jasne - przewróciłem oczami. - Po pierwsze, może nie wpaść jej w gust, z resztą tak jak wszystkie inne moje dziewczyny, które miała okazję poznać, a jeżeli już, to co powiem, jeżeli nagle przestanę się z nią spotykać? A poza tym... Jak ona leżała tak w tym szpitalu – skrzywiłem się. - Powiedziałem jej, że się z kimś spotykam.
   - Nieźle! - zagwizdał Jose. - Wkopałeś się, Xavi!
   - No nie żartuj!
   - Więc będziesz się z nią tylko spotykać na potrzeby ciotki Angelici i wszyscy będą zadowoleni - wyszczerzył się Geri. - Andres, masz coś do pisania? - zwrócił się do przyjaciela, a on od razu podał mu notes i długopis, który wyciągnął z szuflady komody. - Więc... Jakie są wymagania pani Angelici Creus? - spojrzał na mnie.
   - Gerard - spojrzałem na niego litościwie. - Wiem tylko, że nie spodobały się jej moje dwie ostatnie dziewczyny.
   - Więc zaczynamy od wyglądu? - zarzucił Alba.
   - Okej - Pique zaczął coś notować. - Kolor włosów.
   - Pamiętam, że Elsa była ciemną blondynką - odezwał się Leo.
   - A Nuria miała ciemne, brązowe włosy - dorzucił jego najbliższy przyjaciel.
   - Zanotowane - trójka skinęła głową. - Wzrost?
   - Nikt nie zapomni faktu, że Nuria była wyższa - zaśmiał się Andres, a ja spojrzałem na niego. - A Elsa? - zapytał mnie jakby nigdy nic.
   - Byliśmy równi - mruknąłem. 
   - Racja. Dorzucamy fakt, że Elsa była też w tym samym wieku, a Nuria rok młodsza - dodał Pinto.
   - Czyli szukamy jeszcze młodszej, no albo rówieśniczki dla cioci - wyszczerzył się Pique. Serio? Błagam, zapłacę miliony, ale teleportujcie mnie stąd! - A charakter? Xavi, opowiedz nam o tym, jakie obie były na spotkaniach z ciotką? - Pique podparł brodę o dłoń.
   - Gerard, wyglądasz trochę jak terapeuta ze spotkania AA z pociągami do pedofilii - stwierdził Fabregas.
   - Bądź cicho! Wczuwam się! - pokręcił głową. - Więc? - spojrzał na mnie wyczekująco. 
   - Były normalne, Gerard - odpowiedziałem z litością. - Tak się składa, że akurat znałeś obie. 
   - Akurat byłem przypadkowym światkiem, kiedy Elsa po raz pierwszy spotkała się z mamą Xaviego - Andres uniósł dwa palce ku górze. - Chciała wypaść za dobrze, plątała się, jąkała i na końcu strzeliła gadkę o sławie Xaviego. I opowiadałeś, że przy Angelice było tak samo, nie? - spojrzał na mnie. 
   - Panowie, teraz będziecie się nabijać z moich byłych? - spojrzałem po nich, oni po sobie i każdy jak jeden mąż, pokiwali głowami. Rozumiem, ze chcą mi kogoś znaleźć na siłę i byle ten ktoś nie był podobno do którejś dziewczyny, z którą się już spotykałem... Nie ma to jak przyjaciele! 
   - Xavi, zdradź nam coś, a damy ci już później spokój, naprawdę! - zapewniał Gerard. 
   - Obie starały się być miłe dla ciotki, ułożone, grzeczne, w sumie czasem to nawet za bardzo - podrapałem się po głowie. - Ale później ciotka twierdziła, że są nudne - dopowiedziałem.
   - Czyli szukamy kogoś z pasjami - zanotował Pique. 
   - Charakterkiem - dodał Alba. 
   - Swoim własnym zdaniem - zauważył Andres. 
   - O tym, że ma być ładna, nie muszę dodawać, tak? - zaśmiał się Pinto. 
   - I żeby nie żerowała na sławie naszego Maestro - odezwał się Leo. 
   - No i najlepiej była samodzielna, nie czekała aż ktoś jej coś da za darmo - dorzucił Fabregas. 
   - Jasne, a teraz - klasnąłem w dłonie. - Ideał według waszej skali spada nam z nieba - dokończyłem ironicznie i wtedy usłyszeliśmy zamykające się frontowe drzwi i w progu salonu pojawiła się Shelley. 
   - Hej, pukałam, ale nikt nie słyszał. Było otwarte, więc weszłam... - dokończyła, unosząc jedną brew. W sumie to też poczułbym się dziwnie na jej miejscu, wchodząc do pomieszczenia z siódemką mężczyzn, którzy wbijają w nią teraz wzrok. 
   - Czy wy też pomyśleliście o tym samym co ja? - Pique odwrócił się do nas, unosząc i opuszczając brwi. Okej, Cesc miał rację. Pique czasem faktycznie wygląda dziwnie gdy na coś wpadnie... 
SHELLEY
  Anna była u swoich rodziców od dwóch dni. Ja też miałam zamiar wybrać się do rodzinnego miasteczka, ponieważ zbliżają się imieniny mojej mamy. Na szczęście wypadło to w takim czasie, gdzie nie miało być żadnego meczu naszych chłopaków, więc jutro z samego rana wsiadam w samochód i jadę do rodziców, by spędzić tam calutki dzień. Dostałam jednak jeszcze telefon od Anny z prośbą bym zabrała coś z jej domu, bo na śmierć zapomniała zabrać swojej sukienki, którą miała ze sobą zabrać właśnie na imieniny mojej mamy. 
 To nie był żaden problem, bo i tak musiałam jechać po zakupy. Po godzinie spędzonej w dużym centrum handlowym, zapakowałam cały bagażnik. To nie tylko było jedzenie, ale również i inne przedmioty do mojego mieszkania, dla którego w końcu muszę znaleźć odrobinę czasu by go ostatecznie urządzić. 
 Zaparkowałam samochód przed domem Iniesty, ale ledwo co, bo podjazd i chodnik przed nim był już pozajmowany przez inne, niezłe samochody, a to oznaczało, że po prostu Andres zrobiło sobie dziś męski wieczór z chłopakami z klubu. Z daleka widziałam, ze świeci się tylko u nich w salonie. Podeszłam do wejścia i zapukałam kilka razy, ale po drugiej stronie było cicho. Ponowiłam to, ale nadal nic. Norma u facetów, ich mega ważne tematy wyciszają ich słuch na wszystko inne. Po prostu weszłam, a z salonu usłyszałam głosy chłopaków. Ruszyłam tam.
   - Hej, pukałam, ale nikt nie słyszał. Było otwarte, więc weszłam... - powiedziałam, unosząc jedną brew. To było dziwne, bo wszyscy na raz spojrzeli na mnie, nagle cichnąc.
   - Czy wy też pomyśleliście o tym samym co ja? - pierwszy odezwał się Pique, spoglądając na przyjaciół. 
   - Nie chcę wam przeszkadzać. Wpadłam tylko, bo Anna poprosiła mnie bym wzięła coś dla niej, więc... - wskazałam na schody. 
   - Jej włosy mieszczą się w przedziale od ciemnego blondu do ciemnego brązu. Czekaj, Shell! - zawołał nagle Cesc i wstał ze swojego miejsca. Podbiegł do mnie i pociągnął za sobą, usadowił na krześle, na którym sam siedział i stanął za mną, opierając dłonie na tyle krzesła. 
   - Co tutaj się dzieje? - spojrzałam na Andresa, który w tym momencie wybuchnął śmiechem. 
   - Shelley, mogłabyś nam powiedzieć ile masz wzrostu? - zapytał Gerard, wcześniej zaglądając w zeszyt, który trzymał. Wyglądał na śmiertelnie poważnego.
   - Metr sześćdziesiąt pięć - wydukałam zdezorientowana. Wszyscy patrzyli na mnie jak na jakieś nowe znalezisko.
   - Wiek? - drążył obrońca, a ja otworzyłam szerzej oczy. 
   - Andres - spojrzałam na przyjaciela. - Mówiłeś, że twoi koledzy z klubu czasem są gorsi niż dzieci, ale... Przerażacie mnie - kiwnęłam głową. - A poza tym kobiet o wiek się nie pyta - uniosłam głos. 
   - Kąśliwa. Geri, zanotuj - odezwał się Jordi, ale zignorowałam to. 
   - Z pasjami, jest - odhaczył coś na liście. - Z charakterkiem, ze swoim własnym zdaniem i ma bardzo dobrą pracę - wyszczerzył się się. 
   - I oczywiście piękna - powiedział Messi. Gdyby nie ta cała sytuacja, pewnie zaczęłabym skakać i mdleć za razem, że dostałam taki komplement od najlepszego piłkarza na świecie.
   - Nie leci na sławę, a poza tym wisi przysługę Xaviemu - zaśmiał się Andres.
   - Przysługę Xaviemu? - Gerard aż zatarł dłonie. - No to jesteśmy w domu! 
   - Shell, nie słuchaj ich, oni majaczą - warknął na nich Xavi. - Zapomnij. 
   - Okej - przeciągnęłam. - Udam, że mnie tutaj wcale nie było i idę po tę sukienkę - wstałam i szybko pobiegłam na górę do sypialni Andresa. Zgodnie z instrukcją jego żony, podeszłam do szafy i otworzyłam drzwi, a w tym momencie ktoś wszedł za mną do pokoju. Oczywiście Iniesta. 
   - Sorry za nich - zaśmiał się. - A sukienka jest tutaj, wyjąłem ją przedtem - wziął czarny pokrowiec, który leżał na oparciu wiklinowego fotela i mi go podał. 
   - Okej, ale co to tak właściwie miało być? - zapytałam. 
   - Szukają dziewczyny dla Xaviego - zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego niepewnie, ale ten pokiwał głową, potwierdzając. - Zanim przyszłaś było jeszcze zabawniej.
   - I wiesz co? Chyba nie chcę znać szczegółów - pokręciłam głową. - Uciekam, miłego wieczoru i dobranoc - dodałam i razem z sukienką w pokrowcu wyszłam z sypialni, kierując się schodami w dół. - Miłego wieczoru! - krzyknęłam jeszcze i już miałam wychodzić z domu...
   - Shell, poczekaj chwilkę - z salonu wypadł Xavi, tak jakby cała reszta wypchała go stamtąd siłą.

***
Mój ulubiony rozdział, zdecydowanie! 

Obserwatorzy